Początki są zawsze najtrudniejsze. Często brakuje nam dość motywacji, aby coś rozpocząć. Najczęściej kończy się na tym, że dietę zaczniemy od poniedziałku, no bo przecież nie wypada tak od środy, a zarastający przed domem trawnik skosimy w piątek, bo dzisiaj leci fajny serial w telewizji. Jednak mówiąc o jakimś dniu, zazwyczaj nie wiemy, czy chodzi nam o następny poniedziałek, poniedziałek za dwa tygodnie czy bliżej nieokreślony poniedziałek w 2135 roku.
Nie chcę tutaj po raz kolejny pisać jak to było na początku mojej miłości do motoGP. Tę historię zna każdy, kto przeczytał choć jeden mój wpis. Chcę napisać o tym, że to nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Wcale na samym początku nie pociągał mnie ryk silników, ciągłe oglądanie zawodników w żwirze czy uczenie się odróżniania slików od rainów. Wszystkie teamy — fabryczne, niefabryczne, wszyscy zawodnicy — z zespołem, niezależni, wszystkie zasady. Tego było po prostu za dużo jak na umysł dziewczyny, która wtedy po raz pierwszy zainteresowała się sportem, który nie opiera się na podawaniu sobie piłki nogą. Wystarczyło jednak kilka wyścigów i informacji, aby moto pochłonęło mnie do reszty. Teraz niestraszne jest dla mnie wstawanie o 5 rano w sobotę, żeby obejrzeć kwalifikacje podczas rundy w odległych zakątkach naszej planety. Bo gdyby tak nie było, nie pisałabym teraz o tym bloga...
Początki są zawsze najtrudniejsze jednak wystarczy zacząć. Odłożyć kolejny słodki batonik nawet jeżeli zjedliśmy już trzy (czyli teoretycznie żadnej diety nie mamy — chyba że dietę cud, ale to ma być motywujący wpis napisany w atmosferze noworocznych postanowień). Bo przecież zawsze lepiej zrobić jeden — nawet bardzo mały, prawie że niewidoczny — krok do przodu niż dalej stać w miejscu.
Obrazek, który idealnie opisuje robienie małych kroków.
Odeszła miesiąc temu. Powoli, ale jedna odchodzi.
źródło: fantastycznie.pl
Komentarze
Prześlij komentarz